Autostopem przez świat: LUBLIN-STAMBUŁ-Antalaya-Fethieye-Oludeniz-Izmir-Kesan
Podróż zacząłem w środę 18.08 z Lublina do Krakowa do mojego dziadka. Następnego dnia wyjechałem w podróż do wymarzonej Turcji a właściwie do Stambułu. Przed rozpoczęciem podróży zakładałem ,że do Turcji dostane się w ciągu 3-4 dni.Wyjechałem z Lublina koło godziny 12:00 z przystanku na ulicy Kraśnickiej(na rogu Monte Cassino i Kraśnickiej).Na pierwszego stopa czekałem jakieś 40 minut. Wziął mnie Pan mieszkający na jakieś wsi w pobliżu Lublina.Jak później się okazało był zdecydowanym delikatnie mówiąc "homosiem" ponieważ co chwile chciał się zatrzymać poza tym, próbował mnie dotykać itp. .Powiedziałem mu,że jeśli raz mnie dotknie to ma wpierdol i się uspokoił. Zostawił mnie na jakimś zadupiu za Kraśnikiem. Stamtąd podwiózł mnie akwizytor jadący do Kielc. Facet na prawdę szybko jechał więc podróż minęła szybko i przyjemnie.W Kielcach spędziłem ponad godzinę ponieważ musiałem przejść z jednej strony Kielc na drugą, żeby znaleźć drogę wylotową do Krakowa a także dobre miejsce gdzie samochód może się zatrzymać .Po drodze spotkałem kumpla z którym kiedyś byłem na koloniach nad Morzem .Na stopa w Kielcach nie czekałem bardzo długo, jakieś 15 minut. Podwiozła mnie młoda para, szczególnie zapamiętałem dziewczynę ponieważ była na prawdę "hot"(co ciekawe studiująca w LBN)-zdjęcie oczywiście jest na blogu:p Jak wcześniej wspomniałem mogłem z nimi jechać do Krakowa ,ale obiecałem wcześniej dziadkowi, że go odwiedzę. Dziadek Jurek, potężny facet prowadzi od wielu lat piekarnie w małym miasteczku Miechowie 40 km od Krakowa. Zostałem tutaj 2 dni ,skoczyłem z dziadkiem do Krakowa ponieważ musieliśmy kupić maszynę do pakowania chleba w woreczki .Zacząłem łapać stopa rano ponieważ już koło 9:00 stałem na drodze do Krakowa. Jakoś był pechowy dzień ponieważ, długo nikt się nie zatrzymywał. Międzyczasie dziadek pojechał do sklepu kupić markera ponieważ nie miałem czym napisać tabliczki "Kraków", miałem tylko gotowa już z napisem Chyżne. Dlatego też dopiero po jakiś 40 minutach zatrzymał się samochód. Bardzo mili ludzie ,dziewczyna od 8 lat pracuje w Brukseli ,jej chłopak i kolega z Włoch. Jechali do Krakowa ,żeby pokazać Włochowi Kraków. Wysadzili mnie gdzieś mniej więcej w centrum Krakowa. Dość szybko znalazłem tramwaj z tego miejsca gdzie byłem do miejsce skąd będę mógł znaleźć drogę wylotową (dość popularną zakopiankę).Na prawdę było ciężko znaleźć kogokolwiek. Tak to jest w większych miastach-bogate zamusiołki z wypasionymi samochodami wolą wozić powietrze w samochodach niż podwieźć kogokolwiek. Stałem i czekałem i nic ,czarna dupa jak to mówi mój kumpel. Dlatego też ruszyłem dalej na piechotę, zatrzymałem się dopiero na drodze szybkiego ruchu gdzie też wyczekałem swoje. Wreszcie po długim czasie zatrzymał się Bartek-zajebisty człeń, niestety mógł mnie podwieźć tylko 30 km. A, więc wylądowałem w miejscowości Myślenice i znowu zaczęła się wielka czarna dupa. Wydawało mi się, że stoję w najbardziej odpowiednim miejscu jakie mogłem tylko znaleźć. Szeroko dwupasmówka z dużym poboczem i do tego stacja benzynową za rogiem, cóż chcieć więcej. Pracownik stacji powiedział mi, że widział wielu autostopowiczów, którzy właśnie tutaj kończyli swoją podróż, ponoć to niezwykle pechowe miejsce i nikt sie tutaj nie zatrzymuje .Nie wiele myśląc ruszyłem na piechotę jakieś 6 km dalej. Przeszedłem miasto i zacząłem czekać na okazje w najbardziej beznadziejnym miejscu jakie mogłem znaleźć ponieważ była to autostrada gdzie wszyscy walą ile fabryka dała. Na szczęście jak na polskie warunki drogowe oczywiście trwał remont nawierzchni, dlatego poustawiano słupki i chcąc nie chcąc samochody musiały zwolnić, co zwiększało moje szanse. Po 20 minutach zatrzymał sie Pan rozwożący nabiał po małych miejscowościach. Tym razem jechał do Zakopanego i wysadził mnie na krzyżówce dróg Zakopane-Chyżne. Do granicy zostało mi 30km ,ale droga na Chyżne była praktycznie pusta, na prawdę 1 samochód na 5 minut, po prostu tragedia. Gdy szedłem już zrezygnowany, 200 metrów ode mnie zatrzymały się 2 tiry. Od razu podbiegłem spytać się czy dali rady by mnie podwieźć. Okazało się ,że byli to Turcy kierowcy jadący do Stambułu. Cóż więcej chcieć, byłem na prawdę wniebowzięty ,że będę mieć transport bezpośredni do Turcji. Kierowcy byli bardzo wyluzowani, palili jonity ,pili piwko itp. Zatrzymaliśmy się na strzeżonym parkingu dla tirów, jakiś kilometr od granicy. Okazało się, że mam pecha ponieważ Turcy musieli czekać tutaj około 3 dni, żeby poczekać na towar który mieli zawieść do Turcji bo nie opłacało się im wracać na pusto do kraju.
W pierwszym momencie byłem na prawdę wściekły, ale gdy rozejrzałem się po parkingu zauważyłem ,że praktycznie cały parking jest wypełniony Tirami wyłącznie z Turcji hehe. Szybko zrobiłem małe tourne, pytając się kierowców kiedy jada, niestety pech chciał, że każdy zostawał tutaj co najmniej 2 dni. Niech to szlak. Zostały mi tylko 3 polskie tiry,z czego tylko jeden kierowca zaoferował mi podwiezienie na Słowacje. Oczywiście skorzystałem z pomocy. Facet okazał się wyjątkowo inteligentny jak na kierowcę tira, interesował się bardzo mocno polityką ,znał dobrze historię i generalnie wyglądał na oczytanego. Pracę jako kierowca tira wybrał tylko z jednego powodu, po prostu kocha prowadzić samochód. Głównie jeździł z towarem do Norwegii i Niemiec. Wysadził mnie na małym parkingu w miejscowości Trenczyn jakieś 100km od Bratysławy. Parking był bardzo mały i wszystkie tiry jakie tam stały a było ich 4 ,nocowały a kierowcy planowali wyjechać rano. A, więc siadłem na krawężniku i skonsumowałem 1 posiłek tego dnia. Koło godziny 23:00, podjechał samochód z polskimi rejestracjami. Od razu podszedłem spytać się czy byli by łaskawi podwieźć mnie do Bratysławy. Pierwsza odpowiedź brzmiała nie niestety nie mamy miejsca. No cóż, trudno sie mówi. Gdy już wyjeżdżali z parkingu, kierowca jednak zmienił zdanie ,zwyczajnie żal mu sie zrobiło zostawiając biednego rodaka ubranego w spodenki plażowe i podkoszulek siedzącego na krawężniku z miną nie za bardzo zadowolonego. Zatrzymał sie, i powiedział ok, weźmiemy Cie ,ale najpierw musze zrobić miejsce w bagażniku ponieważ mamy dużo bagażu, w rezultacie po 5 minutach jechałem już do Bratysławy. Polacy jechali do Chorwacji na wypoczynek. Wysadzili mnie na dużym parkingu a raczej zajeździe dla tirów ze stacją benzynową .Miejsce było rzeczywiście bardzo dobre do tego mnóstwo zaparkowanych tirów stwarzało perspektywę szybkiego złapania stopa. Parę polskich tirów, słowackich, tureckich ale wszyscy raczej spali. Czekałem ,aż pierwszy tir włączy silnik. Po około 20 minutach Chorwacki 25 letni kierowca tira przygotowywał się do wyjazdu od razu skoczyłem do niego z mapą ,gdzie chciałbym się dostać. Nie było problemu od razu pokazał mi wskakuj brachu. Jechał do Chorwacji przez i odwiózł mnie aż do Zagrzebia. W tym miejscu zatrzymaliśmy tureckiego kierowcę tira jadącego do Izmiru. Lepiej być nie mogło. Gdyby nie to ,że odczuwałem zdecydowanie barierę językową ponieważ Ahmed mówił tylko po Turecku i rosyjsku ,więc nie mogłem prowadzić z nim konwersacji. Mogę jednak śmiało powiedzieć, że był to najlepszy stop jakiego miałem ,facet był do tego stopnia życzliwy i gościnny ,że kupował mi co chciałem, owoce przy drodze, stawiał obiad a gdy ja chciałem zapłacić machał rękami i krzyczał no no no hehehe. Zajebisty człowiek, w samochodzie miał zdjęcia swoich dzieci, żony(na prawdę niezła kobitka).Dużo czasu straciliśmy po przejechaniu granicy w Serbii. Musieliśmy się wrócić z powodu jakiejś wady papierów. Zajęło to ponad 2 h. Po załatwieniu formalności ruszyliśmy w drogę. Dojechaliśmy do granicy z Grecją i poszliśmy w kime .Następnego dnia ruszyliśmy do Turcji Podczas podróży nie mogłem się nadziwić piękna Grecji. Zresztą zrobiłem nawet parę fotek ,które możecie zobaczyć w galerii. Drogi w Grecji oceniam jako najlepsze z całej Europy, gładkie jak stół a samochód trzyma się drogi dosłownie jak naleśnik na patelni. Wreszcie dojechaliśmy do granicy z Turcją koło 13:00 a następnie Ahmed zawiózł mnie na krzyżówkę dróg Kesan i Stambuł. Z tego miejsca zacząłem łapać stopa, było to blisko stacji benzynowej , burger kingu i hipermarketu MIGROS jak później się okazało najtańszego miejsca na zakupy. Na okazje czekałem jakieś 30 minut a międzyczasie byłem świadkiem zabawnej bójki pomiedzy pracownikami stacji benzynowej a facetem który sprzedawął coś w rodzaju kebaba. Walka polegała na rzucaniu sie plastikowymi krzesłami i kamieniami. Zatrzymał się pierwszy samochód,niestety gdy facet usłyszał ,że nie mówię po turecku pojechał dalej. Nastepnie podjechały 2 samochody,był to Mutte i jego bracia.Wzieli mnie bez problemu, ja wsiadłem do samochodu Muttego ponieważ tylko on mówił po angielsku.Jak się okazało prowadzą całą rodzinką firmę zajmującą sie wydobywaniem i sprzedawaniem kamieni(kamieniołom)Swoje oddziały mają w Stambule, Kesanie i Izmirze.Miałem szczęście ponieważ akurat jechali do Stambułu. Po drodze zatrzymaliśmy się na posiłek(chleb-bardzo dobry,ser biały, melon, kefir, i cola).Jedliśmy na pace drugiego samochodu. Następnie ruszyliśmy w drogę. Gdy dojechaliśmy na miejsce, poszedłem z kolega do kafejki internetowej ,żeby sprawdzić emaila ponieważ przed wyjazdem wysłałem mnóstwo wiadomości do dziewczyn ze Stambułu po przez couchsurfing z pytaniem o udostępnienie tak zwanej "kanapy". Niestety ze względu na to, że zrobiłem to bardzo późno bo dopiero 1 dzień przed wyjazdem do Turcji plus fakt ,że konto na couchsurfing miałem tylko kilka dni nie posiadając żadnych rekomendacji odpisało do mnie tylko pare dziewczyn z odpowiedzią, że niestety nie mogą mi pomóc bo same jadą na wakacje. Na szczęście Mutte zaoferował mi zakwaterowanie u niego w firmie. Oczywiście nie mogłem odmówić, ponieważ nie miałem w tym momencie żadnej alternatywy poza nocowaniem na ulicy bardzo "bezpiecznego Stambułu" .Przed pojechaniem do firmy zaszliśmy do pobliskiego sklepiku ze słodkościami. Gdy sprzedawca dowiedział się ,że jestem z Polski od razu zaoferowałem mi za darmo cały talerz tureckich słodyczy. Chciałbym opisać ich smak ,ale po prostu nie potrafię, trzeba pojechać do Turcji i samemu spróbować-gwarantuje ,że każdy może się od tego uzależnić, bo smakują niesamowicie, a szczególnie polecam te z zieloną polewą mmmm:)Najedzeni i zadowoleni pojechaliśmy do firmy. Było ciemno więc nie mogłem dużo zobaczy, ale mimo wszystko było widać zarys miejsce gdzie znajdowała się fabryka. Kiedy przyjechaliśmy do firmy nie było światła ponieważ linia elektryczna została zerwana, także siedzieliśmy przy świeczkach. Po godzinie spędzonej w pokoju, przywieźli posiłek. Było po 1 w nocy i jedliśmy kolacje ponieważ podczas ramadamu muzułmanie nie mogą jeść a nawet pić podczas dnia. Pierwszy posiłek spożywają dopiero po zmroku a następnie budzą sie o 3 w nocy i jedzą coś w rodzaju obiadu. Po posiłku przyjechał brat Muttego Islam.W miłym towarzystwie spędziłem kolejna godzinę a następnie poszliśmy spać do małego śmierdzącego pokoiku w przyczepie dla pracowników firmy. Byłem bardzo zmęczony tego dnia więc podejrzewam ,że nawet zapach skunksa nie spowodowałby problemu z zaśnięciem. Następnego dnia nie śpieszyłem się za bardzo, obudziłem koło 10:00.Mutte już pojechał do Kesan , został tylko Islam ,jego bracia i ojciec. Kupili mi na śniadanie chleb, ser, sok i nutelle. Po śniadaniu pojechaliśmy do centrum. Islam poszedł na kurs języka angielskiego natomiast ja uderzyłem do centrum Handlowego a właściwie do restauracji na samej górze budynku. Przed wejściem zostałem bardzo dokładnie przeszukany przez panią ochroniarz ponieważ bramka zapipczała kiedy przechodziłem.Także przeszukała mnie bardzo dokładnie ,a następnie poszła na górę do restauracji ,żeby zrobić sobie ze mną zdjęcie i oczywiście dała mi swojego facebooka. W restauracji siedziałem necie żeby znaleźć jakiś tani hostel w Stambule. Znalazłem bardzo tani bo tylko za 7 euro za noc- co na Stambuł jest wyjątkowo mało. W restauracji spędziłem cały dzień ponieważ później przyszedł Islam z bratem i dziewczyną. Postawili mi obiad i kolacje a nastepnie Islam dał mi pieniadze na bilet do miejsca gdzie znajdował się Sinbad Hostel.Gdy dojechalem do Taksim Square(centrum Stambułu, części europejskiej) spacerowałem po głównej ulicy na Taksim i zaczepił mnie facet ,wygladający na bezdomnego, w dredach, kapeluszu i dużym plecakiem.Takie było moje pierwsze wrażenie.Zapytał się mnie czy mówię po angielsku i czy wiem gdzie może znaleźc jakiś camping gdzie mozna rozbić namiot? Odpowiedziałem ,że mam ten sam problem bo też mam namiot ,ale chyba jendak skorzystam z hostelu za 7 euro. Powiedział mi ,że zna miejsce które ponoc jest najbardziej bezpieczne ,i gdzie można rozbić namiot. Tak więc zrobiliśmy poszliśmy do małego parku przy samym Taksim Square.Rozbilismy swoje namioty, i poszliśmy w kime. Koło godziny 7 rano słyszę "Man Man wake up, wake up Man quickly!"Otworzyłem namiot i widzę Andrea stojący wkurwiony i krzyczący „ktoś zajebał mi plecak!!, kurwa jebani obrzezańcy okradli mnie!"Nie wiele myśląc pobiegł na ulice licząc ,ze dorwie złodzieja. Nawet sprzedawca rogalików widział jakiegoś chłopaka który biegł z plecakiem Andrey. Niestety znalezienie czegokolwiek było praktycznie niemożliwe. Podczas gdy Andrea biegał po pobliskich uliczkach , ja pilnowałem naszych namiotów i sprawdzałem czy aby na pewno nic mi nie ukradli .Jak się okazało miałem wielkie szczęście ponieważ złodziej wybrali namiot Andrea ,prawdopodobnie z braku czasu musieli wybrać tylko jeden z dwóch. Było to dość dziwne ponieważ mój namiot był nowy, pierwszy raz go rozbiłem a namiot Andrea był stary i wyglądał na brudny. Dlatego nie mogę zrozumieć dlaczego wybrali jego. Prawdopodobnie podczas snu ruszałem sie i pomyśleli ,że nie śpię i nie chcieli ryzykować. W efekcie Andrea nie miał nic poza śpiworem i namiotem. Ukradli mu dowód, paszport ,pieniądze i całą zawartość plecaka. czyli dosłownie wszystko co posiadał. Jak zauważyliście dzień nie zaczął się wcale mile. Szybko się spakowaliśmy a w zasadzie ja się spakowałem bo Andrea nie miał co pakować i poszliśmy na policję. Oczywiście Policjanci ani be ani me po angielsku. Znalazł się jeden który coś tam wydukał ,że nie może nam pomóc bo Andrea nie ma niczego za pomocą czego można było by go zidentyfikować. Andrea zapytał się sie gdzie w takim razie może znaleźć ambasadę włoską(właśnie zapomniałem dodać ,że Andrea jest Włochem).Policjanci powiedzieli ,że gdzieś w centrum hehe, cóż za precyzja. W Stambule mieszka 13 mln ludzi a miasto jest wielkości jednego polskiego województwa więc trudno będzie znaleźć ambasadę. Niestety nic więcej nam nie powiedzieli. No to zaczęły się poszukiwania. Zaczepiliśmy pierwszego lepiej ubranego przechodnia licząc ,że zna angielski z pytaniem o ambasadę włoską. Facet okazał się Włochem , od razu wskazał nam drogę do ambasady. Było to jakieś 200 metrów od nas. Andrea poszedł do Ambasady a ja czekałem na zewnątrz. Cała biurokratyczna procedura zajęła ponad godzinę a ja miedzy czasie uciąłem sobie drzemkę. Musieliśmy jeszcze tylko znaleźć jakieś miejsce gdzie Andrea mógłby zrobić sobie zdjęcie .Gdy Andrea wyrabiał zdjęcia ja skoczyłem do restauracji ,żeby skorzystać z internetu(oh jak dobrze ,że kupiłem tego małego netbooka).W restauracji poznałem piękną kobietę, Rosjankę, która po usłyszeniu całej naszej historii zaoferowała mi zakwaterowanie. Odmówiłem tylko z jednego powodu, miała już chłopaka:p .Po bardzo ciekawej rozmowie z Rosjanką, odświeżyłem pocztę i proszę dostałem emaila od koleżanki ze Stambułu ,że jest w stanie zapewnić mi nocleg nawet dzisiaj. Od razu wysłałem jej smsa gdzie jestem, a 5 minut później dostałem wiadomość z którego miejsca może mnie odebrać. Nie było to daleko więc ,trochę pozwiedzaliśmy Stambuł a następnie poszliśmy na stację promu do Uskudar.
Odebrał nas jej chłopak i popłynęliśmy do Azjatyckiej części miasta. Mieszkanie mają bardzo blisko promu, blisko no meczetu i tanich marketów. Oboje studiują architekturę w Stambule. Dzięki ich życzliwości spędziliśmy 4 noce w mieszkaniu. Dostaliśmy nawet cały pokój dla siebie ponieważ oni wyjechali do Antalii na 5 dni. Gdy zwiedzaliśmy Stambuł poznaliśmy mimochodem na targu rybnym 2 Niemki ,które też przyjechały na stopa do Turcji. Chciałbym od razu podkreślić ,że nie ma porównania między podróżą stopem kobiety i faceta .Średnio kobiety podróżują dwa razy szybciej wiadomo z jakiego powodu. Dziewczyny były naprawdę fajne i od razu zaproponowały wypad na piwo do pobliskiej restauracji. Szybko znaleźliśmy najtańsze piwo w okolicy (1,5 litra za 3 liry tureckie).Nie pamiętam na którym piwie z kolei skończyliśmy, istotne jest jednak to ,że udaliśmy się na dyskotekę. Wjazd był za darmo przynajmniej tak mi się wydaje ponieważ ja nic nie zapłaciłem. Muzyka i rytmy były zdecydowanie latynoamerykańskie także w sam raz jak dla mnie. Nasze Niemieckie koleżanki były sztywne jak kołki ,ale na szczęście podeszła do mnie dziewczyna z zapytaniem czy potrafię tańczyć tańce latynoamerykańskie bo jej koleżanka tancerka szuka kogoś kumatego do tańca. W efekcie całą noc tańczyłem z Nesą. Dziewczyna jest 2 lata starsza ode mnie i studiuje ekonomię w Ankarze a od 8 lat jest tancerką. Dyskoteka była w europejskiej części Stambułu ,a więc do mieszkania miałem jakieś 2 godziny drogi także nawet nie było sensu wracać tej nocy do domu. Powiedziałem to Nesie ,a ona zaproponowała mi zakwaterowanie na tą noc u niej i zapisała mi swój numer telefonu na kartce papieru. Na chwilę zszedłem z parkietu, gdy wróciłem jej już nie było a kartkę gdzieś cholera zgubiłem. Ostatecznie nocowaliśmy u naszych Niemek. Następnego dnia udałem się metrem oczywiście na gapę w stronę dzielnicy Uskudar.
Stwierdziłem ,że czas zmienić miejsce pobytu i pojechać gdzieś nad morze. Zdecydowałem się na Antalye. Dystans pomiędzy Stambułem a Antalyą wynosi mniej więcej 800 km ale co to dla mnie.
Spakowałem się ,pożegnałem z lokatorem, pamiątkowe zdjęcie i w drogę. Wyjechałem ze Stambułu koło godziny 16 i dość szybko dojechałem do Adapazari. Z tego miejsca złapałem stopa od razu do Isparty. Jechałem toyotą z jakimś naprawdę nadzianym gościem .Nie będę opisywać tej podróży ponieważ praktycznie całą drogę przespałem. Z Isparty do Antalya jechałem chyba 5 stopami z tamtejszymi rolnikami. Niestety nie mam żadnych zdjęć ponieważ przed wyjazdem ze Stambułu zapomniałem naładować baterię do mojego aparatu .Na miejscu byłem już koło 10 rano i uwierzcie mi pierwszą rzecz jaką zrobiłem to kąpiel w morzu ciepłym jak zupa. Następnie udałem się w poszukiwaniu taniego hotelu lub campingu. Kelner pracujący w jednej z restauracji znajdującej się na plaży polecił mi top gam. Powiedział ,że jest to najtańszy camping w okolicy z tym ,że zapomniał dodać że znajduję się 8 km od miasta. Pod sam camping podwiózł mnie facet rozwożący lody. Poszedłem na plaże i zacząłem poszukiwać owego campingu. Okazało się ,że cały czas byłem na campingu z tym ,że nie było tam niczego poza plażą, jakiegoś prymitywnego WC i pryszniców ze słoną wodą ,prawdopodobnie prosto z morza. Po godzinie pobytu podszedł do mnie Turek i zaczął próbować wytłumaczyć mi ,że muszę zapłacić jeśli chce tutaj nocować. Chciał 8 lirów tureckich co było stanowczo za dużo jak na takie warunki a raczej ich brak. Stwierdziłem ,że lepiej będzie jeśli zacznę udawać debila, no i rzeczywiście przez bite 20 minut paliłem Jana ,że ja nie panie maju i już. Udało się zrezygnowany właściciel campingu uznał ,że szkoda na mnie czasu poszedł do swojej budki. Szybko rozbiłem namiot i poszedłem do morza. Gdy wróciłem zauważyłem ,że parę metrów od mojego namiotu znajduję się drewniana budka a koło niej duży namiot.
Mieszkała tam Turecka rodzinka . Byli bardzo gościnni i przez 2 dni które byłem w tym miejscu wyżywienie miałem zapewnione za free. Powiedzieli ,że mieszkają tutaj 10 miesięcy w roku, mają dosyć życia w mieście i wolą żyć na plaży. Następnego dnia pozwiedzałem Antalaye i zrobiłem zakupy na dalszą podróż. Z Antalaya do Fethieye Oludenitz praktycznie cały czas jechałem za darmo prywatnymi busami hehe. Jak to zrobiłem ?W Turcji jeśli stoi się na drodze i macha się ręką zawsze zatrzymuje się bus rozwożący ludzi.Za przejazd płaci się natomiast dopiero przy wyjściu. Dlatego też gdy pierwszy raz wychodziłem z busa a kierowca zażądał zapłaty powiedziałem mu ,że ja tylko na stopa jeżdżę a to że mnie wziął to już jego brocha. Zrobiłem tak chyba z 4 razy przy czym dwa razy straszyli mnie ,że zadzwonią na policje jeśli nie zapłacę. Szczerze mówiąc miałem na to dosłownie „wyjebane”, zakładałem plecak i szedłem dalej nie zwracając uwagi na ich uwagi czy groźby. Do Oludenitz dojechałem po 21:00
i od razu doznałem szoku ponieważ wszędzie słyszałem język angielski. Miasto było pełne anglików , na prawdę rzadko można było usłyszeć inny język.Anglicy błyskawicznie wskazali mi natańszy camping i jak się później okazało najlepszy w okolicy. Cena za noc wynosiła 10 lirów tureckich co było na prawde mało jak na miejscowość turystyczną. Facet w recepcji spisał mój numer paszportu,zapisał kwotę jaką zapłaciłem i wręczył mi numerek namiotu. Następnego dnia poznałem Andrzeja i jego dziewczynę ,którzy mieli rozbity namiot praktycznie 5 metrów ode mnie. Praktycznie całymi dniami pływałem w morzu i kręciłęm się po plaży w poszukiwaniu jakiś pięknych kobiet.Niestety ani Angielki ani Turczynki nie grzeszą urodą.Jedyną większą atrakcją dla mnie było skakanie ze skały do wody z wysokości 15 metrów,Na campingu spędziłem 4 dni i żeby nie zapłacić za pozostałe 3 dni noclegu zdecydowałem ,żeby nocą uciec z campingu.O godzinie 2 w nocy byłem już gotowy.Plan był taki ,żeby przejść przez ogrodzenia na posesje innego campingu(mniej strzeżonego) i tamtędy wyjść na drogę w stronę miasta.Po przejściu na drugą stronę okazało się ,że przejscie będzie nie możliwe ponieważ przy bramie zauważyłem 3 osoby.Nie wiem czy to byli właściciele czy po prostu zwykli ludzie z campingu.Nie chciałem ryzykować i stwierdziłem, że jedynym spoosbem jest ucieczki jest przeprawienie się przez wodę.Nic trudnego ale biorąc pod uwagę ,że na plecach mam 20kg i pod ręką namiot perspektywa przeprawienia się przez wodę nie była zachęcająca.Po 10 minutach byłem już wodzię po pas.Plecak z namiotem trzymałem nad głową i powoli poruszałem się do brzegu 20 metró1) za moim campingiem.Obawiałem się czy nie zobaczy mnie stróż który całą noc czuwa na naszej plaży.Miałem szczęście bo zauważyłem tego gościa, ale smacznie śpiącego przy budce z wiosłami do kajaków. Po wyjściu na ląd ruszyłem na plaże do miasta.Tam rozłożyłem się na leżaku i poszedłem w kimę do godziny 7 rano.Następnie ruszyłem w stronę miejscowości Mugla.
Facet wsadził mnie gdzieś w centrum Izmiru i stamtąd ruszyłem w stronę drogi prowadzącej do Kanakkale. Gdy tak szedłem środkiem ulicy ponieważ na chodnikach były zaparkowane samochody w tkai sposób ,że nie dąło się przemieszczać usłyszałem ,że ktoś za mną biegnie. W odległości może 200 metrów zauważyłem 3 dwudziestoletnich Turków przy czym jeden trzymał naprawdę spory nóż( taki zagięty jaki miał Alladyn).Gdy się odwróciłem zaczęli coś krzyczeć i przyśpieszyli.No to ładnie,2 w nocy wszystko pozamykane, pusto na ulicy a mnie gonią jakieś debile z czego jeden wymachuje sporym nożem.Nie miałem nic innego do zrobienia jak spieprzaj gdzie pieprz rośnie.Utrudnieniem był mój plecak a więc nie mogłem szybko biec dlatego też z metra na metr zbliżali się do mnie. Gdy dystans zmniejszył się już do 10 metrów zza rogu ulicy wyjechała policja, zdążyli tylko mi otworzyć drzwi, wskoczyłem i razem uciekliśmy. Jestem zwolennikiem mocnych wrażeń i podniesionego poziomu adrenaliny, ale przyznam ,że
Akurat w tej sytuacji miałem już dość. Policjanci zawieźli mnie na koniec miasta pod samą posesję Żandarmerii. Tym razem również trafiłem na dobrych ludzi ponieważ pozwolili mi rozbić namiot przy drodze, mało tego dali mi jeszcze pyszne jedzonko mianowcie(specjalnie przyprawiony ryż w papryce do tego chleb, mleko i wode).Rano gdy wstałem zobaczyłem, że jeden z mundurowych zatrzymuje duży autokar przewozowy firmy „METRO”. Uprosił kierowcę ,żeby wziął biednego Polaka bez grosza w kieszeni, w rezultacie autokarem dojechałem Kesan. Zadzwoniłem oczywiście do Mutte z wiadomością ,że jestem na miejscu. Brat Muttego odebrał mnie z MCdonalda gdzie spędziłem godzinie patrząc się na obrzydliwe dziewczyny z Anglii. U Muttego i spólki zostałem aż do niedzieli. Mieszkałem w specjalnych pomieszczeniach dla pracowników kamieniołomu. Każdego dnia jeździliśmy załatwiać przeróżne sprawy(jakieś zaopatrzenie itp.) natomiast popołudniu jeździłem ciężarówką i rozładowywałem kamienie do sprężarki. Nauczyli mnie także jak obsługiwać maszynę która robi ponad 20 metrową dziurę w skałach w celu wrzucenia dynamitu. Codziennie jadłem przepyszne obiady. Była tylko jedna rzecz która mi się nie podobała- pobudka o 4 rano w celu skonsumowania posiłku. Turcy w okresie ramadanu nie mogą jeść gdy słońce jest na niebie, dopiero po zmroku mogą spożywać posiłki. Oczywiście większość pracowników kamieniołomu po prostu nie mogła tego przestrzegać z powodów oczywistych- musieli mieć siłę i energię do pracy. Każdego wieczoru przed pójściem spać Mutte i bracia mieli niezły ze mnie ubaw ponieważ kazali powtarzać różne śmieszne, czasami pewnie głupie zdania w języku tureckim. Raz nawet zapisałem sobie parę zdań(fonetycznie) które miałem powiedzieć komuś przez telefon. Sam nie wiem co w zasadzie znaczyło to co mówiłem ,ale najważniejsze jest to ,że niektórzy dusili się ze śmiechu. Ostatniego dnia przed zaplanowanym wyjazdem z Tureckim kierowcą Ahmedem z kórym przyjechałem do Turcji poszedłem z Mutte do meczetu. Zrobiłem to tylko z ciekawości, czego później żałowałem.Msza była zdecydowanie dłuższa niż normalnie (z powodu ramadanu) co miało przełożenie w ilości skłonów padaniem i schylaniem się do dywanu. Obliczyłem ,że podczas mszy schodziłem do parteru ponad 100 razy(wcale nie żartuję, później ledwo chodziłem)
Następnego dnia bracia odwieźli mnie w ustalone miejsce odbioru przez Ahmeda.
Spotkaliśmy się z Ahmedem w niedziele w miejscowości Kesan, 30km od granicy Turecko-Greckiej Ipsala. Przed wyjazdem zrobiliśmy zakupy w MIGROSIE. Przy przekraczaniu granicy przyznam ,że miałem gęsią skórkę ponieważ obawiałem się konsekwencji nie zapłacenia za camping w Fethieye-Oludenitz. Okazało się ze kilkadziesiąt lirów tureckich to nie powód ,żeby kogokolwiek ścigać:)
Niestety pare godzin spędziliśmy na granicy po stronie Greckiej ze względu na dużą ilość tirów i biurokraty czne pierdoły. Gdy Ahmed załatwiał sprawy papierkowe tzn( pokazywanie dokumentów samochodu, tłumaczenie co się przewozi itp.)Ja poszedłem umyć pokrycie od namiotu ponieważ było uwalone w błocie od samochodu Muttego. Gdy wyszedłem z WC po 10 minutach dreszcze przeszyły moje ciało bo Ahmeda i tira ani śladu. Pomyślałem sobie „no to kurwa ładnie, mam tylko plażowe spodenki , koszule, namiot a poza tym nic więcej”. Obleciałem całe przejście graniczne i nic WIELKA CZARNA DUPA. Zastanowiłem się i stwierdziłem ,że Ahmed nie mógłby mi tego zrobić i musi stać gdzieś dalej. Tak też było, Ahmed czekał na mnie jakieś 500 metrów od granicy. Gdy doszedłem do niego czekał na mnie już z prawie gotowym posiłkiem(pysznym sosem z chlebem, ryżem z groszkiem + herbatką)
Jedliśmy we trójkę ponieważ całą drogę jechaliśmy na dwa tiry(kolegą z tej samej firmy(KARTAL LOGISTICS POLAND TURKIYE).O godzinie 19 ruszyliśmy w droge. Dojechaliśmy do jakiegoś zajazdu za miejscowością Kavala żeby przenocować. W tirze Ahmeda są 2 bardzo wygodne łóżka więc rano wstaliśmy na prawde wypoczęci.
W trase ruszyliśmy o 6:30Szybko dotarliśmy do Salonik a następnie przemknęliśmy przez górzystą Macedonię .W okolicach godziny 14:30 wjechaliśmy do Serbii i drogą E75 zmierzaliśmy w kierunku Belgradu.20 km od Belgradu zatrzymaliśmy się ,żeby zjeść kolację. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem szczęściarzem. Na parking przyjechały bowiem 3 tureckie tiry zmierzające do Polski a konkretnie do Wrocławia. Jedyny minus był taki ,że zamierzali wyjechać dopiero następnego dnia rano. W kabinie mieli niestety tylko jedne miejsce do spania. W takich wypadkach namiot jest niezbędny Orhan dał mi jeszcze gruby koc bo wieczorem było dość zimno. Noc była spokojna, spałem pełne 8 godzin. Rano o 7:30 wyjechaliśmy a przed samą granicą spożyliśmy pierwszy posiłek. Jedzenie było tak pyszne ,że zapomniałem zrobić zdjęcia. Ponad 40 minut spędziliśmy na granicy Węgierskiej w dodatku musiałem na piechotę przekroczyć granice ponieważ celnicy robili jakieś problemu z tego powodu ,że nie jestem kierowcą. Zrobiłem temu skurwielowi celnikowi zdjęcie i o mało co nie straciłem aparatu hehe, na szczęście skończyło się na usunięciu zdjęcia:) Z granicy jechaliśmy autostradą E75 prosto na Budapeszt.
Orhan planował dojechać do granicy Węgiersko-Słowackiej i tam zrobić sobie pauzę .Zatrzymaliśmy się blisko miejscowości Hatvan na drodze do przejścia granicznego w Salgotorjan. Mieliśmy tylko zjeść coś ciepłego, wypić herbatkę i ruszyć dalej. Jednak jak się okazało to był ostatni przystanek tego dnia dla tureckich kierowców ponieważ dostali wiadomość ,że na granicy na parkingu którym zamierzali się zatrzymać nie ma już miejsc. Nie była to dobra wiadomość ,ale szczęście mnie nie opuściło i tym razem. Podjechał na podjazd turecki tir jadący do Inowrocławia. Koleś miał koło 45 lat,ponoć od 20 lat jest kierowcą tira i zjechał całą Europę a głownie jeździł po Polsce ,ale nie miał pojęcia jak może dojechać do Inowrocławia. Był bardzo przestraszony bo naprawdę obawiał się ,że nie trafi do tego miasta hehe.Orhan od razu wybadał sytuacje i zaproponował tureckiemu kierowcy żeby wziął mnie ze sobą a ja go odpowiednio pokieruję. Mustafa zgodził się i w efekcie po 20 minutach jechaliśmy już do granicy Słowackiej. Najzabawniejsze było to ,że w tirze miał GPSA ,ale nie potrafił go ustawić hehe. Oczywiście ustawiłem mu trasę do Inowrocławia ,ale ze względu na to ,że facet nie za bardzo orientował się na geografii kraju ,trasę wyznaczyłem przez Lublin. Niestety na granicy Słowackiej facet musiał zrobić 11 godziną pauzę. Sytuacja diametralnie pogorszyła się, nawet myślałem ,że lepiej było zostać z Orhanem. Zatrzymaliśmy się 10 metrów za granicą Słowacką na jakiejś małej stacji benzynowej. W pobliżu stały 3 tiry z Turcji także pauzujące. Robiło się co raz chłodniej a ja stałem jak jakiś bezdomny na środku ulicy próbując złapać stopa. Problem był taki ,że ruch był żaden. Stałem z pół godziny a przejechały może 4 samochody. Szanse na złapanie okazji były porównywalne do wygrania w Totka. Jak wcześniej pisałem szczęście nie opuszczało mnie przez całą podróż, tak było i tym razem. Jeden ze stojących 3 tirów odpalił silnik wyjechał ze stacji, zatrzymał się i mówi „wsiadaj ,nie chce mi się siedzieć na tym zadupiu nawet kawy nie mogę zamówić, podwiozę Cię gdzieś dalej”. Głupotą byłoby odmówić tym bardziej ,że długo bym nie wystał na takim chłodzie. Byłem mile zaskoczony bo facet trochę mówił po angielsku a to się naprawdę zdarza bardzo rzadko ,żeby nie powiedzieć w ogóle. Kierowca chciał ze mną porozmawiać ,ale zmęczenie było silniejsze i po prostu zasnąłem. Obudził mnie gdy dojechaliśmy bo Bańskiej Bystrzycy i powiedział „zmiana planów ,jedziemy do Chyżne pasuję?”Naprawdę myślałem, że zwariuję ze szczęścia, oczywiście przytaknąłem i powiedziałem ,że lepiej być nie może. Dalszą podróż już nie mogłem zasnąć , cały czas wypatrywałem tabliczki z podanymi kilometrami do Polskiej granicy. Dojechaliśmy do Chyżne chyba koło 01:30 w nocy- dokładnej godziny nie pamiętam ponieważ nie było to dla mnie najważniejsze w tym momencie. Wysadził mnie po stronie Słowackiej i powiedział ,że do granicy Polskiej mam jakieś 50 metrów. Otwieram drzwi tira i próbuję założyć moje buty, które były na 2 stopniu schodków. Jasna cholera, okazało się ,że drzwi od tej ciężarówki są inne,2 stopień nie jest zasłonięty przez drzwi, a więc moje sandały podczas jazdy musiały wypaść. Szybko z plecaka wyjąłem moje zapasowe buty i ruszyłem do Polski .Długo nie musiałem czekać ponieważ pierwszy jadący tir zatrzymał się. Był to polski kierowca jadący do Warszawy. Mirek, 32 letni kierowca tira przeważnie jeździ do Norwegii. Z powodu jego opowieści postanowiłem wybrać się do tego Norwegii, w szczególności na północ tego kraju gdzie przyroda nie została naruszona przez człowieka. Podróż do okolic Radomia minęła naprawdę błyskawicznie. Po drodze zatrzymaliśmy się w restauracji na posiłek gdzie spotkaliśmy śmiesznego faceta podróżującego po Polsce na stopa przez cały rok i od czasu do czasu zatrzymującego się w jakimś miejscu w celu zarobienia pieniędzy na dalszą podróż. Oczywiście szkoda nam było go nie wziąć. Zdecydowanie za dużo gadał więc trochę go olewaliśmy. Mirkowi kończył się czas więc musiał się zatrzymać 20 km od Radomia. Próbowaliśmy kogoś złapać przez CB radio ,ale niestety nikt się nie odzywał. Z parkingu wyjeżdżał facet ciężarówką jadący w stronę Radomia. Podwiózł mnie parę kilometrów i wysadził mnie jakieś 3 km od Radomia. W centrum miasta byłem już o 7 rano. Podjechałem na gapę autobusem gdzieś na końcowy przystanek i stamtąd miałem jakieś 5 km marszu do głównej drogi na Warszawę, Lublin i Rzeszów. Zatrzymałem się przy drodze i z piękną tabliczką - PUŁAWY, LUBLIN czekałem aż ktoś się zatrzyma. Na próżno ,nikt nawet na mnie nie spoglądał. Stwierdziłem ,że muszę dostać się za rondo na drogę do Lublina. Po 30 minutach szybkiego marszu dotarłem na miejsce. To był mój zdecydowanie najdłuższy autostopowy przystanek. Już nawet nie patrzyłem na zegarek. Mniej więcej po 3 godzinach zatrzymał się wojskowy który podwiózł mnie do Zwolenia. Stąd po 10 minutach zatrzymał się prześmieszny kierowca małego Seicento. To był na szczęście ostatni kierowca. Podwiózł mnie na ulicę Tomasza Zana w Lublinie, a więc byłem w domu.
WYPRAWA DO TURCJI:
LUBLIN-STAMBUŁ-ANTALIA-FETHIEYE-IZMIR-KESAN
KOSZT WYPRAWY: 100 euro w tym (wiza 15 euro, balety 50 euro) xD
CZAS WYPRAWY: 22
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
NA CO UWAŻAĆ:
Starać unikać się samotnych spacerów po godzinie 22.00 gdziekolwiek w Turcji (szczególnie na niebezpieczeństwo narażone są kobiety bo Turcy przeważnie są wyposzczeni a po ramadanie to już nawet nie wspomnę)
CO ZABRAĆ:
*Ze względów bezpieczeństwa gdy zamierzacie podróżować samemu(zdecydowanie najlepsza forma podróżowania) zalecam zakupieniu gazu pieprzowego, naprawdę się przydaje w Turcji
*oczywiście przedmioty takie jak: porządny plecak ze stelażem ,namiot-czasami bywa niezbędny ,śpiwór